piątek, 20 maja 2011

Zlinczować Lyncha


Słowo „lincz” jest we współczesnej Polsce bardzo popularne. Wystarczy przejrzeć gazety czy strony internetowe, żeby zauważyć jego użycie we wszystkich przypadkach gramatycznych, w różnym kontekście. Czytamy, że publicznego linczu na Doktorze G. dokonał minister sprawiedliwosci Zbigniew Ziobro, mieszkańcy Włodowa zlinczowali miejscowego furiata Józefa Ciechanowicza, a w jakimś zakamarku internetu mniej lub bardziej anonimowi komentatorzy dokonali linczu na znanym publicyście Gazety Wyborczej Adamie Michniku. W 2010 roku powstał nawet film o wydarzeniach we Włodowie, pod tytułem - jakże by inaczej - „Lincz”.

Podpis pod zdjęciem z Haiti w serwisie Gazeta.pl: "Lincz na szabrowniku"

Z kontekstu możemy się domyślić, że w każdym z tych przypadków używający słowa „lincz” mają na myśli samosąd, osądzenie niezgodne lub nie całkiem zgodne z prawem, wymierzone bez  zachowania prawnych reguł, bez poszanowania zwyczajowych zasad, wzięcie sądów w własne ręce. W pierwotnym znaczeniu słowo to miało węższy zakres, oznaczało pozbawienie życia, zabicie kogoś, przeważnie przez publiczne powieszenie, wymierzenie sprawiedliwości bez właściwego sądu – tak jak w przypadku samosądu we Włodowie. Ale jak widać z powyższych przykładów, współcześnie znaczenie słowa zostało rozszerzone na wszelkie inne formy publicznych osądów i publicznych „egzekucji”, nie zawsze fizycznych. Mamy więc lincz w postaci publicznego napiętnowania praktyk lekarskich, jak i oskarżenia o nierzetelność dziennikarską. Podejrzewam, że popularność słowa objawia się także w dyskusjach prywatnych, niepublicznych, bo sam nie raz byłem świadkiem rozmowy, w której padało stwierdzenie „Nie linczuj mnie za to” lub podobne.

Piękne i precyzyjne polskie odpowiedniki „samosąd” oraz „osąd” zostają powoli wyrugowane z języka polskiego, a skoro już tak się dzieje, to warto zaznajomić się z etymologią zastępującego je słowa „lincz”. Niewątpliwie pochodzi ono z języka angielskiego, łaciny współczesnego świata. Dalej jednak nic nie jest całkowicie pewne i jednoznaczne. W oryginale „lynch” (oraz utworzony od tego rzeczownika czasownik „lynching”) to skrót od „Lynch’s law” czyli „prawo Lyncha” i oznacza prawo, które w rzeczywistości jest bezprawiem, wydawaniem i wykonywaniem wyroków przez osoby do tego nieupoważnione albo bez zawracania sobie głowy subtelnościami prawnych procedur. Ale kto to był ten Lynch i skąd wzięła się tradycja nazywania jego nazwiskiem samosądów?

Dociekania prowadzą nas do Ameryki Północnej, a konkretnie do stanu Wirginia w czasach Rewolucji Amerykańskiej, gdy zbuntowane amerykańskie stany odrywały się od Korony Brytyjskiej. Tam właśnie, w kulminacyjnym punkcie rewolucji czyli w czasie wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych, która miała miejsce w latach 1775–1783, i w której, dla przypomnienia, brali też udział polscy generałowie: Tadeusz Kościuszko i Kazimierz Pułaski, ukuto wyrażenie „Lynch’s law”. Przyczynił się do tego spokojny dotychczas plantator, kwakr Charles Lynch z hrabstwa Bradford, pełniący między innymi funkcję sędziego pokoju.

Należy ty wyjaśnić, że w amerykańskiej tradycji sędzia pokoju to nie jest zwykły sędzia, który może wydawać dowolne wyroki, decydować o życiu i śmierci oskarżonych. Jest to osoba, najczęściej z lokalnej społeczności, niekoniecznie o wykształceniu prawniczym, ale zawsze o pewnym autorytecie wśród miejscowych, która może wydawać wyroki w sprawach drobnych, jak kradzieże czy wykroczenia drogowe. Przypomina mi się tutaj dziennik Melchiora Wańkowicza „Atlantyk-Pacyfik” (1967) opisujący jego podróż po Ameryce lat 50-tych, i historia z przekroczeniem  prędkości w Teksasie, gdy policjant z drogówki zatrzymał go, zawiózł do sędziny pokoju obierającej akurat pierze z kury, a wyrok (mandat) został wydany po krótkiej rozmowie. To uświadamia nam charakter i powagę takiego sądu.

Lynch był również pułkownikiem miejscowej milicji i zdeklarowanym zwolennikiem niepodległości Stanów Zjednoczonych. W 1780 roku wraz z innymi oficerami i sędziami pokoju objeżdżał południowo-zachodnią Wirginię, aby odnaleźć osoby podejrzane o uczestnictwo w powstaniu lojalistów brytyjskich. Na terenach ogarniętych rewolucyjną gorączką obowiązywały wojenne reguły – prawo silniejszego. Korzystał z tego Lynch i jego ludzie – lojalistów lub osoby o to podejrzewane poddawano nieformalnemu sądowi, bezprawnie orzekano kary cielesne, zajmowano nieruchomości, przymusowo wcielano do milicji. Tak brzmi oficjalna wersja, którą znamy choćby z opisu w liście do Williama Haya; tam też po raz pierwszy w dokumencie użyto określenia „Lynch’s Law”. Reprodukcję listu z 11 maja 1782 roku można obejrzeć w książce Christophera Waldrepa „Lynching in America”. Bezprawne działania Lyncha zostały później, w 1782 roku, zalegalizowane przez Zgromadzenie Ogólne Stanu Wirginia.

Sformułowania „prawo Lyncha” oraz „sąd Lyncha” powoli się rozpowszechniały, ale stosunkowo długo nie było wiadomo co ma na myśli ktoś, kto ich używa - samosądy czy bezprawne wyroki śmierci. Zamieszanie wynikało z ukrywania przez grupy dokonujące samosądów, że podczas zwalczania lojalistów w 1780 roku dochodziło również do morderstw: rozstrzeliwania i wieszania. Można jednak o tym poczytać w listach innych miejscowych przywódców milicji (także zamieszczonych w książce Waldrepa). Dopiero około 1810 roku wyrażenie stało się powszechnie zrozumiałe, a w powszechne użycie weszło po amerykańskiej wojnie domowej (1861-65). Wtedy zaczęło być odnoszone już do innych wydarzeń – do wieszania czarnych przez białych, samosądów wykonywanych przez wzburzony tłum, przeważnie na tle rasowym.

Ofiary samosądów w czasach konfliktów rasowych

Co ciekawe, mimo ewidentnych dowodów historycznych i lingwistycznych, do dzisiaj istnieją inne teorie co do pochodzenia tego wyrażenia! Edgar Allan Poe w 1836 roku napisał na łamach edytowanej przez siebie gazety „Southern Literary Messenger”, że zna prawdziwą historię powstania wyrażenia „prawo Lyncha” i wiąże się ona z inną osobą o nazwisku Lynch. Rzeczywiście, w owym czasie w Wirginii żył inny znany Lynch – kapitan William Lynch z hrabstwa Pittsylvania. Ponoć już w 1811 roku zgłaszał, że słynna fraza wzięła się z porozumienia między nim a sąsiadem, które polegało na ustanowieniu własnych praw i własnej władzy, niezależnej od legalnych władz, nazwane przez nich "Lynch's Law". Trudno jednak poważnie traktować wyjaśnienie, że prywatne porozumienie mogło stać się popularne, szczególnie gdy wiemy, że to akcje Charlesa Lyncha były publicznie znane. Ponadto problem tkwi w tym, że Poe był znany z literackich żartów i nie wiadomo, czy cała historia nie jest jego wymysłem. Do dzisiaj są osoby, które powtarzają wersję podaną przez słynnego pisarza, chociaż nie ma żadnych innych dowodów ją potwierdzających.

Jeszcze inne wyjaśnienie słowa „lynch” podał Cutler w 1905 roku, doszukując się źródła w archaicznym angielskim słowie „linch”, oznaczającym bicie narzędziem, maltretowanie. Istnieje też teoria sięgająca poza kulturę anglosaską, do... chińskiej tradycji „lingchi”. Jest to metoda powolnego zabijania, w której bez zbędnego pośpiechu pozbawia się ukaranego fragmentów ciała nożem, ale tak by żył jak najdłużej. Metoda była stosowana w Chinach do wykonywania egzekucji od około 900 roku naszej ery aż do 1905 roku, kiedy została prawnie zakazana.

Lingchi - chińska tortura
Na koniec zostawiłem „wersję średniowieczną”, która odsyła nas do historii Jamesa Lyncha Fitzstephena („fitz Stephen” oznacza „syn Stefana”), burmistrza irlandzkiego miasteczka Galway, leżącego nad Atlantykiem. W rzeczywistości ta wersja jest najwyżej XIX-wieczna i prawdopodobnie utrwaliła się jako dobra anegdota dla turystów. Trudno bowiem brać poważnie teorię, że amerykanie w czasach Rewolucji Amerykańskiej i bezpośrednio po niej zaczęli nagle używać słowa „lynch” w nawiązaniu do wydarzeń z średniowiecznej Europy. Zatrzymam się jednak dłużej przy tej historii z powodów osobistych - ponieważ sam od wielu lat pomieszkuję w Galway i opowieści z tej uroczej rybackiej miejscowości są mi bliskie.

Cała historia ginie w mroku dziejów i znamy ją tylko z pośrednich przekazów. Starsza, nazywana tradycyjną, pochodzi z rękopisów Daniela Augustusa Beaforta (1787), który podróżował po Irlandii i opisywał miejscowe historie, między innymi z Galway. Na podstawie jego wzmianki powstała wersja Jamesa Hardimana, już przetworzona i podkoloryzowana (1820), którą niektórzy powtarzają jako tę prawdziwą.

Historia burmistrza Jamesa Lyncha Fitzstephena (którego korzenie sięgają Austrii) odsyła nas w 1493 rok, a więc w czasy Krzysztofa Kolumba, który w owym roku triumfalnie powrócił z pierwszej wyprawy do Nowego Świata. Hiszpania, którą reprezentował Kolumb była mocarstwem, głównie dzięki  bardzo aktywnej flocie morskiej. Oczywiste więc, że hiszpańskie statki kupieckie docierały też do wybrzeży pobliskiej Irlandii, w tym do Galway. Lokalna tradycja nawet wiąże nazwę skweru Spanich Arch (Łuk Hiszpański) z średniowiecznymi wizytami Hiszpanów, ale jest to „legenda miejska”, zmyślenie, które weszło do powszechnego obiegu. Tak naprawdę Spanich Arch jest fragmentem murów miejskich zbudowanych w 1584 roku do ochrony nadbrzeża i wcześniej zwano je The Blind Arch (Łuk Zasłaniający).

Burmistrz Lynch, który najwyraźniej doskonale rozumiał korzyści płynące z handlu z Hiszpanią, mocno zaangażował się w kontakty z kupcami z Półwyspu Iberyjskiego. Powiedzielibyśmy dzisiaj, że „promował” i „ambasadorował”. Do tego stopnia, że osobiście odwiedził Hiszpanię i oczarowany gościnnością miejscowych namówił jednego z kupców do wysłania swojego syna do Irlandii, żeby mógł się zrewanżować godnym podjęciem u siebie w domu. Na miejscu syn hiszpańskiego kupca został oddany pod opiekę syna burmistrza - Waltera. Ponoć był to dobry chłopak, ale ze względu na słabość charakteru łatwo popadał w złe towarzystwo.

Nie wiadomo w jaki sposób i z jakich pobudek doszło do zbrodni – w jednej wersji hiszpański gość został wyrzucony do morza, a jego statek splądrowany, w innej wyciągnięty z domu i pobity na śmierć. Nie byłoby oczywiście prawdziwej historii morderstwa bez kobiety w tle – i taka tutaj też występuje. Niektóre źródła twierdzą bowiem, że motywem zabójstwa była zazdrość o kobietę, która miała zbytnio ulec hiszpańskiemu czarowi. Była to dziewczyna z dobrego domu, wybranka serca Waltera.

Przerażony swoim czynem zabójca udał się skruczony do ojca i przyznał się do morderstwa. Sprawa stała się głośna, część mieszkańców Galway była przychylna młodzieńcowi i wstawiała się za nim. Ale na nic się to nie zdało, burmistrz nie był łaskawy, a jego reakcja bardzo ostra. Nie wiadomo, czy miejscowi sędziowie odmówili wydania wyroku i dlatego ojciec Waltera sam wydał wyrok śmierci, czy może nastąpiło to pod wpływem wzburzenia, które nakazywało nie oglądać się na wyroki sędziów. Wiadomo natomiast, że Lynch osobiście wykonał wyrok, wieszając zabójcę - swojego jedynego syna - z balkonu lub okna (istnieją różne wersje). Jakże smutne dla Lyncha rozwiązanie dysonansu między ojcowską miłością, a poczuciem sprawiedliwości i dobra wspólnoty.

W Galway w ciągu 15 minut możemy zwiedzić wszystkie miejsca związane z tragiczną historią burmistrza, ponieważ wszystkie są odległe od siebie zaledwie o kilka kroków. Możemy zacząć od wybudowanego w hiszpańskim stylu Lynch’s Castle (Dom Lynchów, wbrew nazwie nie jest to zamek w naszym, kontynentalnym rozumieniu), który przez wieki pełnił siedzibę klanu Lynchów. Obecnie mieści się tam siedziba banku Allied Irish Bank, znanego w Polsce z przejęcia banku BZ WBK. Do środka można wejść choćby po to, żeby wybrać pieniądze z bankomatu.

Jeżeli będziemy dalej podążać z tłumem wędrującym w dół ulicą Shop Street, to między kamienicami, w bocznej uliczce zauważymy kościół kolegialny św. Mikołaja z Miry. Bywa on czasami mylony z katedrą Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i św. Mikołaja właśnie z powodu patronatu tego samego świętego. Katedra jest jednak wytworem XX-wiecznym, a kościół został wybudowany w 1320 roku i zdecydowanie mylić ich nie należy. Po drugiej stronie kościoła zobaczymy obrośnięte bluszczem fragmenty murów i okno, w którym wedle przekazów wisiało ciało Waltera Lyncha. Znajduje się tam też wmurowana czaszka ze skrzyżowanymi piszczelami oraz tablica pamiątkowa z 1854 roku, z której dowiadujemy się o surowym poczuciu sprawiedliwości burmistrza Lyncha.

Na koniec udajemy się na Spanich Arch, gdzie w towarzystwie tłumu młodzieży na deskorolkach lub czytających książki podziwiamy uroki rzeki Corrib wpadającej do zatoki. Patrząc na  średniowieczne mury wyobrażamy sobie czasy galeonów Kolumba, surowej obyczajowości i próbujemy zrozumieć tragiczną historię Jamesa Lyncha.

Galway, zdjęcia własne

Wszystkie te powyższe historie, tłumaczące powstanie wyrażenia „prawo Lyncha”, „lincz” - mimo swoistego tragicznego piękna - są nam kulturowo obce. Ani amerykańskie wieszanie buntowników przeciwko rewolucji, ani irlandzkie surowe ukaranie syna-zabójcy, ani nawet chińska metoda mordowania, nie mają w naszej obyczajowości, kulturze czy literaturze tradycji. Brakuje emocjonalnych kotwic, które nakazywałyby się utożsamiać z tymi historiami i czerpać stamtąd inspirację do używania słowa „lincz” zamiast „samosąd”. Mam więc nadzieję, że przynajmniej czytelnicy Niebieskiego Widelca będą co najwyżej „osądzać” innych, ewentualnie dokonywać „samosądów”. „Linczowanie” zostawmy osobom, które lubują się w makaronizmach językowych.

5 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawy artykuł, dobrze przygotowany i szeroko omawiający temat, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzieki Pendragonie, takze za umieszczenie u siebie linku do Niebieskiego Widelca. Nieznajacym Twego bloga pelnego zdjec i opisow zalecam wizyte:

    http://pendragon.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja również dziękuję. Zamierzam Cię odwiedzać bo solidnie ta strona się zapowiada.

    OdpowiedzUsuń
  4. Proszę o kontakt : jarek_479@wp.pl chciałłbym porozmawiać na temat Pana artykułu.

    OdpowiedzUsuń
  5. 20 year-old Community Outreach Specialist Douglas Monroe, hailing from Mount Albert enjoys watching movies like Prom Night in Mississippi and Cryptography. Took a trip to Historic Centre of Sighisoara and drives a Ferrari 340 Mexico Coupe. sprawdz

    OdpowiedzUsuń